*Notka pod rozdziałem!*
-Dryń, dryń!
-Halo?-powiedziałam zaspanym głosem.
-Gdzie ty jesteś?!-Nicola zaczęła krzyczeć na mnie przez telefon.
-No w domu-powiedziałam.
-Za 5 minut masz być w szkole! Pan Brown powiedział, że to nie pierwszy raz kiedy cię nie ma i jeśli to się jeszcze raz powtórzy, to wywalą cię ze szkoły-Nicola zaczęła panikować.
-Daj sobie spokój, nic mi nie zrobią. Powiedz, że mnie nie ma, bo moja babcia umarła. Miłej nauki-powiedziałam i się rozłączyłam.
Spać już raczej nie pójdę. Może wezmę się za porządki i zrobię coś pożytecznego? Ubrałam na siebie coś luźnego. Wybrałam strój, w którym dobrze będzie mi się sprzątać. Zaczęłam od mojego pokoju. Znalazłam masę rzeczy, o których zapomniałam. Miałam się brać za sprzątanie salonu, gdy dostałam telefon.
-Halo?-powiedziałam.
-Hej Vicky! Jesteś dzisiaj bardzo zajęta?-zapytał się głos z telefonu.
-Lucy? Kochana jak się stęskniłam za tobą. Dzisiaj akurat nic nie planuję.
-To bardzo dobrze. Zabieram cię na zakupy, a potem idziemy zrobić coś szalonego!
-Co ty znowu wymyśliłaś?
-Zobaczysz. Wyślij mi adres i za pół godziny jestem. Pa-powiedziała.
Rzuciłam to całe sprzątanie. Chwyciłam jakieś ubranie i pobiegłam się przebrać. Zdążyłam jeszcze rozpuścić i rozczesać włosy. Schowałam telefon do kieszeni, zamknęłam mieszkanie i zeszłam na dół. Strasznie się cieszyłam na myśl o spotkaniu z Lucy. Tak dawno się nie widziałyśmy. Ona mieszkała w Paryżu, a ja w Londynie. Usłyszałam ryk silnika. Spostrzegłam sportowy samochód, w którym siedziała Lucy! Miała uśmiech od ucha do ucha. Podbiegłam do niej z jeszcze większym uśmiechem.
-Vicky!-rzuciła mi się na szyję, gdy wysiadła z auta.
-Lucy, jak ja cię dawno nie widziałam. Strasznie się zmieniłaś-mówiłam ciągle się ściskając.
-Widziałam twoje zdjęcia w gazecie z tym Harry'm. Jesteście razem?
-Długo, by opowiadać-lekko posmutniałam.-To gdzie jedziemy?
-Zam takie super centrum, koniecznie musimy tam jechać. Wsiadaj!-wskazała na samochód.
-Czyj on jest?-zapytałam zapinając pasy.
-Mój-uśmiechnęła się do mnie.
Przez całą drogę nawijałyśmy o wszystkim. Opowiadała o swoim życiu. Ja też jej się zwierzyłam. Zrobiło mi się lepiej, gdy opowiedziałam jej o ostatnim spotkaniu z Harry'm. Droga minęła bardzo szybko, nawet nie zauważyłam kiedy zaparkowaliśmy pod centrum handlowym. Radośnie wysiadłyśmy z samochodu i poszłyśmy na podbój sklepów. Kupiłam sobie kilka t-shirtów, parę szortów i nowe trampki. Lucy namówiła mnie do kupna sukienki, w których nie lubiłam chodzić, ale jednak uległam jej. Po zakupach odwiedziliśmy małą kawiarnię.
-Masz jeszcze jakiś super plany czy to już koniec?-zapytałam się.
-Zobaczysz-cwaniacko się uśmiechnęła. Wiedziała, że to co wykombinowała nie będzie na pewno normalne.-Ale, żeby jechać dalej musisz zakryć oczy.
-Co? Kompletnie zwariowałaś?
-Nie marudź-Lucy zawiązała mi oczy swoją apaszką.
Podała mi rękę i razem wyszłyśmy. Przez całą drogę miałam zasłonięte oczy, nic nie widziałam. Wyobrażałam sobie co ona mogła wymyślić.
-Jesteśmy kochana-powiedziała.
-Czy teraz mi to ściągniesz z oczu?-zapytałam się.
-Jeszcze nie, chodź-pociągnęła mnie za rękę.
Ledwo co za nią nadążałam. Kilka razy myślałam, że będę miała spotkanie twarzą w twarz z podłogą.
-Idiotko po co tak pędzisz? Zdążymy, spokojnie-powiedziałam lekko zdenerwowana.
-No, możesz już otworzyć oczka-pomogła mi ściągnąć "zasłonę" z oczu.
-Gdzie my jesteśmy?-zapytałam zdezorientowana.
-Nie widzisz? Będziemy skakać z bungee.
-Zwariowałaś? Boje się.
-Zluzuj gacie stara-ach ta Luzy i jej żałosne teksty.-Jesteś ze mną.
Wahałam się chwilę czy skoczyć. Raz kozia śmierć. Odważyłam się. Zostałyśmy "ubrane" w odpowiedni sprzęt. Stanęłyśmy razem na moście. Złapałyśmy się za ręce. Nadszedł ten czas, by zrzucić się z mostu. Na początku strasznie się bałam, ale potem to mi już przeszło. Poczułam ten wiatr we włosach. Lucy puściła mnie za rękę. Podnosiłam się do góry, gdy zobaczyłam, że ona leci coraz bardziej w dół. Była coraz niżej i niżej. Spanikowałam, nie wiedziałam co mam robić. Zaczęłam krzyczeć, by ktoś ją ratował. Nic nie dało się zrobić. Lucy upadła na ziemię. Jak najszybciej do niej zeszłam. łzy spływały mi po policzkach. Podbiegłam do niej szybko i sprawdziłam puls. Czuję coś! Ona żyję?!
-Dzwońcie na pogotowie!-zaczęłam krzyczeć.
Wszyscy ci ludzie wokół patrzyli na ja na wariatkę. Sama musiałam po nich zadzwonić. Czuwałam obok niej, pilnując czy nic się nie dzieje. Po kilku minutach zjawiło się pogotowie.
-Dlaczego pan jej nie ratuje?! No niech pan coś zrobi!-zapłakana krzyczałam do lekarza.
-Przykro mi-powiedział.
-Jasne-powiedziałam sarkastycznym głosem. Lekarz zrobił tylko dziwną minę i odszedł.
Usiadłam na ziemi i zaczęłam płakać. Boże, dlaczego to musiało się tak skończyć?! Siedziałam i widziałam jak pakują Lucy do czarnego worka. To już koniec. Moja przyjaciółka odeszła. Minęło kilkadziesiąt minut i zostałam sama. Zabrali Lucy, ludzi rozeszli się, a ja siedziałam tam jak taka idiotka. Ciągle w oczach miałam ta scenę kiedy ona spada w dół i nikt nie chce jej pomóc.
-Halo?-zapytałam drżącym głosem.
-Panna Victoria Smith?-zapytał ktoś z telefonu.
-Tak, to ja. O co chodzi?
-Mam dla pani przykrą wiadomość. Pani babcia umarła-zaczęłam klnąc pod nosem.-Jest w szpitalu na ulicy Rozvellta, proszę przyjechać. Pip, pik, pik!-rozłączył się.
No cudownie! Najpierw Lucy, teraz babcia. Kto będzie następny? Zadzwoniłam po taksówkę. Pojechałam pod wskazany adres. Lekarz już na mnie czekał. Nawet nie wiedziałam, że babcia jest w szpitalu. Czekała mnie długa i przykra rozmowa z lekarzem.
-Póki pani nie zorganizuję pogrzebu ani tych spraw to....
Nie dokończył. Nawet mu nie pozwoliłam. Wybiegłam z gabinetu. Chciałam ją jeszcze zobaczyć. Weszłam do sali numer 15, leżała tam starsza, blada pani. Usiadłam na krzesło i pogrążyłam się w żałobie.
-Babciu, dlaczego musiałaś odejść właśnie teraz? Nawet się z tobą nie pożegnałam. Chciałam ci tyle opowiedzieć. Babciu!-zaczęłam krzyczeć, płakać, histeryzować wszystko w tym samym czasie.
-Proszę opuścić salę-przerwała jedna z pielęgniarek.
-Musze pożegnać się z babcią-odparłam surowo.
-Ma pani jeszcze 5 minut-wyszła i trzasnęła drzwiami.
Znowu usiadłam na krześle. Byłam już nieco spokojniejsza. Chciałam się pożegnać, tak jak mówiłam. Przytuliłam i ucałowałam czoło babci. Ostatni raz na nią spojrzałam i wyszłam z sali.
Poszłam do pobliskiego parku. Usiadłam na jednej z ławek i przypatrywałam się otoczeniu. Wszyscy patrzyli na mnie tak dziwnie. Nie ma się co dziwić. Zapłakana dziewczyna, której makijaż opanował twarz siedzi na ławce w parku i patrzy się na wszystkich. Nie wiedziałam co mam teraz ze sobą zrobić.
Vanessa! Ona pewnie coś wiedziała na ten temat. Zdzira nic mi nie powiedziała. Zadzwoniłam po taksówkę i pojechałam do mojego byłego mieszkania. Zaczęłam dobijać się na siłę do środka.
-Czego ty dziewczyno chcesz?-cóż za miłe powitanie siostrzyczko.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-"rzuciłam się" na nią z pytaniami.
-Czego ci nie powiedziałam?
-Tego, że babcia jest w szpitalu!
-E tam, będziesz się przejmować. Coś jeszcze, bo jestem zajęta?
Jak można być takim idiotom? Usiadłam na jednym ze schodów i zadzwoniłam do Nicoli, żeby przyjechała. Zjawiła się bardzo szybko.
-Victoria co się stało? Ktoś ci coś zrobił?-bardzo się przejęła.
-Życie. Chodź ze mną do klubu, napijemy się.
-Victoria co się dzieje?-bała się o mnie.
-Chodź i nie marudź.
Pociągnęłam ją za rękę. Pojechaliśmy do pobliskiego pubu. Na początku wypiłam jeden kieliszek, ale potem tych kieliszków było coraz więcej. Skończyłam może na 10, Nicola mnie od tego odciągnęła i zawiozła do domu. Nie myśląc o niczym położyłam się do łóżka i zasnęłam. Nicola była jak taki mój anioł stróż...
**
Hej ;D Wybaczcie, że ten rozdział dodaję tak późno,a le wcześniej mi się nie chciało, nie miałam weny :/ Wiem, że znowu powiedziecie , że główna bohaterka tylko ryczy i ryczy... Ale ten pomysł przyszedł mi tak nagle i spodobał mi się. W następnych częściach postaram się, aby się uśmiechnęła :)
3majcie kciuki xD